Karnawał
(mięsopust, zapust, "kuse dni", ostatki, comber)
W całej Europie okres od Świąt Bożego Narodzenia do wielkiego
postu to tradycyjnie od stuleci czas zabaw, uczt, pochodów i
hulanek. Jego ukoronowaniem był karnawał zwany w Polsce również
mięsopustem, zapustem lub ostatkami. Określa się nim tydzień
po tłustym czwartku. Tradycja tych zimowych zabaw wywodzi się
ze starożytności, z rzymskich bachanaliów oraz innych uroczystości
związanych z kończąca się zimą i spodziewanym nadejściem wiosny,
a więc odradzania się przyrody do nowego życia. Tak naprawdę
Tłusty Czwartek wziął
się stąd, że w dawnej Polsce czwartek był tradycyjnie dniem
obżarstwa w celu dożywienia się przed postnym piątkiem. Tak
więc w Tłusty Czwartek opychamy się pączkami lub chruścikiem,
a w następny wtorek, czyli w ostatnim dniu przed Środą Popielcową
rozpoczynającą Wielki Post, ruszamy do tańca i zabawy aby rozerwać
się przed okresem postu i refleksji.
W minionych epokach karnawał był okresem rzeczywiście wyjątkowym.
Nie tylko ze względu na związane z nim zabawy i obrzędy, ale
także dlatego, że przestawały wówczas obowiązywać rozmaite prawa
i normy zwyczajowe. U nas ten niezwykły w dziedzinie stosunków
społecznych okres zaczynał się w czasie wieczerzy wigilijnej.
Jeszcze w XIX wieku, służba zasiadała z gospodarzami przy jednym
stole (co w innym czasie było nie do pomyślenia), zaś w okresie
karnawału brała udział we wspólnych kuligach.
Zygmunt Gloger w "Encyklopedii
Staropolskiej" podaje: "Zapusty - polska nazwa karnawału".
Tak zwane maszkary zapustne czyli karnawałowe i przebieranie
się w różne kostiumy już od czasów średniowiecznych w zachodniej
Europie dało początek w Polsce zwyczajowi ludowemu przebierania
się w zapust za Żydów, Cyganów, dziadów, niedżwiedzi, konie,
kozy, bociany itp. Dni mięsopustne czyli ostatki miały też nazwe
"dni szalonych". Po wszystkich gospodach odbywały się tańce
i hulanki. Dziewki nie pobrane za mąż i parobcy nie pożenieni
ciągneli kloc do gospody, gdzie poty lano nań wodę, aż gospodarz
okupił się sutym poczęstunkiem, potem baby skakały przez ten
pień "na len". A gospodarze "na owies" powiadając, że jak wysoko
kto podskoczy, tak wysoki będzie miał len lub owies w tym roku.
Lud powiada, że we wtorek zapustny stoi diabeł za drzwiami karczmy
i spisuje wychodzacych z niej po pólnocy.
Starą krakowska tradycja obchodzona w ostatki byl Comber
Babski. Comber po niemiecku (a takim językiem mówiło
się jeszcze w niektórych krakowskich rodzinach do XIX wieku),
znaczy swawolić. We wtorek rano przed środą popielcową kobiety,
glównie przekupki handlujące warzywami zbierały się poprzebierane
za wielkie damy przy kościele Matki Bożej na Piasku przy ul.
Karmelickiej i Garbarskiej. Ich stroje byly jednak osobliwe:
zamiast atłasów, tiulów, koronek i wymyślnych fryzur miały na
sobie zgrzebne worki, słomę i wióry. Pochód otwierała wielka
słomiana kukła symbolizujaca meżczyznę, nazywana combrem. Za
nią maszerowała przekupka-marszałek wybrana na dany rok. Ten
wesoły i podchmielony orszak przez Bramę Szewską docierał na
Rynek Glówny i Kraków stawał się własnoscią bab: łapały nieżonatych
meżczyzn i przykuwały ich do kłody drewna symbolizującej żonę.
Żonaci meżczyżni byli cembrzeni czyli otaczani przez rozochocone
niewiasty, które porywały ich do szalonego tańca. Z tej niewoli
musieli sie wykupywać całusami i pieniędzmi. W zabawie uczestniczyło
tak wielu krakowian, że wieniec tańczacych nieraz oplatał Sukiennice.
Wreszcie na znak baby-marszałka kukła combra wsród ogólnej wesołosci
zostawała rozszarpana przez kobiety, a zabawa trwała nadal,
czasem aż do środy popielcowej. Comber Babski przetrwał do końca
istnienia Rzeczpospolitej Krakowskiej. W 1846 r. policja austriacka
zakazała dalszych jego obchodów.
Opracowala
Anna Wieczorek |
|
|